Biegłam ciemnym korytarzem jak najdalej w głąb budynku. Miałam nadzieję, że tu mnie nie znajdą... Miałam nadzieję, że nie wyczują mojego zapachu. Krew spływała po moim przedramieniu, cieszę się, że to nie ugryzienie, a jedynie zadrapanie o drut wystający z muru szkoły. Na twarzy także znalazło się trochę krwi. Nie wierzę, że musiałam strzelać do przyjaciół... nie chciałam, ale od tego zależało czy przeżyję. Spodnie poplamione... Nieważne. Chcę się stąd wydostać. Nie mam drogi ucieczki na zewnątrz... Chociaż... NIE. Dookoła ich pełno. Nie ma szans. W pewnej chwili usłyszałam szmer. Wzdrygnęłam się delikatnie, tak aby nikt mnie nie usłyszał. Nie miałam pojęcia czy jestem tu bezpieczna. Wychyliłam się ostrożnie i ujrzałam szczura. Jak dobrze, że to tylko gryzoń... W głowie dalej nucę nasze piosenki... Słyszę dźwięki, które sprawiają mi ból. To tak bardzo pali moje serce... Ta muzyka umarła wraz z chwilą tego całego zamieszania. To jak armageddon... istne pandemonium. Spoglądam na broń. Lśni, kiedy wystawiam ją na resztki promieni słonecznych, które wpadają przez rozwalone żaluzje. Ostatnie promienie słońca, nim nadejdzie zmrok. Ciekawe czy to dzieje się tylko w tym mieście. Nie mam dostępu do internetu. Wszystko padło. Co dzieje się z innymi?... W głowie słyszę strzały z własnego pistoletu... Widzę strugi krwi ciągnące się korytarzami. Mam ochotę umrzeć... jednak nie mam tyle siły, by do siebie strzelić...
W tym momencie znowu usłyszałam
szmery, ale robiły się coraz głośniejsze. Wśród mroku
dostrzegłam sylwetkę... Nie... To na pewno są dwie osoby.
-T-Tao? - Zająknęłam się.
-Shhh... bo cię usłyszą. - Odparł
szeptem i usadził Krisa obok mnie. - Obawiam się, że nie
wydostaniemy się zanim... - urawał i spuścił głowę.
-Zanim? - Spytałam podtrzymując
Yifana.
-Ehh.. Zanim ONI nas dorwą... -
podkreślił wyraźnie.
-Musimy stąd uciec gege... Ale
najpierw pójdę poszukać apteczki. On nie wytrzyma długo bez leków
i bandaży. Rana jest zbyt poważna. - Powiedziałam I czym prędzej
ruszyłam w stronę skrzydła szpitalnego. Całe szczęście nie
natrafiłam na żadnego z NICH. Mogłam spokojnie dostać się tam po
potrzebne rzeczy. Posoka była także tutaj. Korytarze w nieładzie,
przedmioty porozrzucane po kątach. Ciekawe gdzie poszli...
Kiedy tylko weszłam do gabinetu
doznałam zawału. Ktoś machnął maczetą prosto przed moją
twarzą, a ja automatycznie w niego wycelowałam.
-Luhan!-
-Yokka? - Spytał zdziwiony.
-Nie do cholery, twoja matka. A coś
myślał?! Odłóż to. - Odparłam mocno zdenerwowana.
-Wybacz, ale ty też masz mnie na
celowniku noona... - ściszył głos. - Lepiej nie krzyczmy, bo tu
przyjdą... - dodał.
-Uhmm... - kiwnęłam głową. - Skąd
wziąłeś tą... - zacięłam się.
-Maczetę? Znalazłem w kantorze klasy
historycznej. Ciekawe rzeczy tam mieli... Właśnie mam katanę w
dobrym stanie I ładnie tnie. Łap. - Rzucił mi broń. - Lepiej mieć
coś w zapasie, kiedy skończą się naboje. - Uśmiechnął się. On
także cały był we krwi.
-Lulu... Czy ty... Czy ktoś z naszej
klasy... - zająknęłam się.
-Nie mam pojęcia... Sądzę, że
wszyscy prócz nas... - urwał I odwrócił wzrok.
-A wiesz coś o klasie Tao I Krisa...?
- Westchnęłam cicho.
-Niestety... - odparł I pokręcił
głową. Załamałam się.
-Idziesz? - Spytał stojąc w drzwiach
gabinetu. Tak się zamyśliłam, że nie zauważyłam jego gotowości
do opuszczenia tego miejsca.
-Już. Musimy wrócić po Krisa I go
opatrzyć. Tao z nim został w południowym skrzydle. - Odpowiedziałam
łapiąc za apteczkę I wybiegając za nim. Skoro oni nie żyją,
a chłopaki są ze mną to gdzie... Gdzie TY jesteś?...
Genialne, czekam na więcej *O*
OdpowiedzUsuń