piątek, 25 kwietnia 2014

Call of the Moon - Rozdział V

Rozdział V – Cześć, jestem Yoru.

I nawet postawienie na prawdziwe ja boli. Stawiając na przyszłość trzeba kroczyć dumnie przed siebie. Chcąc zapomnieć o przeszłości, musimy przestać pamiętać to, kim kiedyś byliśmy.”
~ Kana-chan.

     Podczas nocnych łowów znowu wracałam do wspomnień. Nie miałam już siły na tą falę zdarzeń, owianych mgła, które uderzały mój umysł. Dobrze, że tym razem Han ich nie widział. Z czasem pojedyncze zdarzenia stawały się wyraźniejsze, fragmenty pokazywały historię moich białych włosów, ale nie była ona jasna. Było także jakieś dziecko, ale to nie byłam ja... z pewnością nie. Widziałam w tym także Krisa... co było jeszcze dziwniejszą rzeczą, mimo że wychowywałam się z nim od małego dzieciaka. Cóż poradzić, nic nie było teraz pewne. Moje wspomnienia są strzępkami ciemnej masy, która oplata mój umysł.
     -Yokka, musimy się śpieszyć, bo niedługo wstaje słońce. - Luhan wybudził mnie z transu.
     -Nie... tylko nie to... - burknęłam. - To znaczy tak! Już idziemy! - Krzyknęłam nagle, jakby chcąc się z czegoś wybronić, ale nie wiedziałam dokładnie z czego.
     -Dobrze się czujesz, didi? - Spytał, unosząc lekko prawą brew.
     -Od dziś... - zawahałam się -... mów na mnie Yoru. - Skontrowałam jakby odruchowo. Lu zmarszczył czoło I lekko przechylił głowę.
     -Yoru? - Spytał, by upewnić się,czy wiem co mówię.
     -Tak, Yoru... To bardziej odpowiednie imię dla mnie... w końcu jestem dzieckiem nocy... - dodałam po chwili.
     -Ładnie brzmi. - Odparł, łapiąc mnie za rękę. - A teraz chodźmy. - Uśmiechnął się. - Yoru. - Czym prędzej udałam się za nim.
Po powrocie z lasu padłam na łóżko. Zasnęłam w ciągu kilku minut, co dla wilka było faktem niesłychanym.

     -Nie podoba mi się ten świat... - szepnęłam spoglądając w lustro. Widziałam siebie w długich, białych włosach, cerze jeszcze bledszej, niż miałam I o złotych oczach, bardzo nienaturalnych, nieludzkich, ze spojrzeniem, które przeszywało niepokojem, spoglądało w głąb człowieka na wylot. Skąd to wiem? Patrząc w lustro, mogłam zajrzeć w głąb siebie... w miejsca, o których nie miałam pojęcia. Przeszłość stopniowo zaczęła się odsłaniać. Jezioro... widziałam jezioro z przejrzystą wodą, od tafli odbijał się blask bladego księżyca. Czasami miłość oznacza, że trzeba odejść... ale nie w tym wypadku. Nie czułam miłości, bo nie było jej w tym miejscu. Dziecko w wodzie, trzymane przez kobietę I mężczyznę, pełnia, białe włosy I nagle mgła osłoniła wszystko. Znowu stałam przed lustrem. I czego teraz chcę? Całego życia w godzinę?
     -Nie podoba mi się ten świat... - szepnęłam ponownie, a wszystko zniknęło w mgnieniu oka.

     Poranek. Słońce świeciło bardzo mocno. Luhan właśnie parzył herbatę w kuchni, a ja z kompletnym rozgardiaszem własnej osoby ruszyłam na stołek przy blacie. Usiadłam niechlujnie I położyłam się przed talerzem z kanapkami.
     -Chciało ci się tak wcześnie? - Spytałam półprzytomna.
     -Zawsze wstaję o tej porze. Przyzwyczajenie, Yoru-di. - Powiedział radośnie.
     -Przeklinam swoją bezsilność... - wyszeptałam, wpatrując się w zegar na lodówce.
     -Coś się stało? - Spytał zmartwiony, opierając się o blat I spoglądając na mnie.
     -Śniłam... Mam wrażenie, że w snach wracają moje wspomnienia albo coś ważnego, o czym wiem, ale tego nie pamiętam... Tak jakby ktoś wyrzucił wszytko co miałam w głowie I rozbił na kawałki. Teraz te kawałki wracają do mojego umysłu I układają się jak puzzle na pustym blacie... - zaczęłam wywód.
     -Wszystko jest możliwe. - Podał mi herbatę.
     -I czasami jest mi bardzo zimno I bardzo smutno I nie ma nikogo, kto chciałby zmienić moje łzy na uśmiech... - westchnęłam I widząc, że Lu już chce się odezwać, dodałam – ale to nic. Marzymy o tym, czego nie mamy. - Starszy spojrzał na mnie zdziwiony.
     -Zadziwiasz mnie dziś Yok... - wziął głęboki wdech. - Yoru. - Poprawił się szybko I wrócił do gotowania. Spojrzałam na niego nieco rozbawiona. Umiał zmienić mój nastrój diametralnie w ciągu jednej chwili I to mnie do niego ciągnęło. Wiedział co powiedzieć aż za dobrze.
     -A ty czemu jesteś samotny? - Zapytałam, gapiąc się na niego ordynarnie.
     -Prawda jest taka, że czasami tak bardzo mi kogoś brakuje, że ledwo mogę to znieść, ale... teraz już nie jestem samotny. Z ciebie nigdy nie zrezygnuję. - Rzekł, ciągle sprawdzając moją reakcję.
     -Dlaczego wcześniej nic nie powiedziałeś? - Zdziwiłam się.
     -Bo nikt nie pytał. - Parsknął śmiechem, obrócił się I rozczochrał mi włosy.
     -Doigrasz się gege.... - burknęłam.
     -Nie tak szybko. - Zaśmiał się ponownie, puszczając mi oczko.
I znów trudno uwierzyć, że marzenia się spełniają... To właśnie przemknęło mi przez myśl. Nigdy tego nie zapomnę.




“I obiecaj mi proszę, że nigdy nie zapomnimy kim dla siebie jesteśmy, ile razem przeżyliśmy I ile jeszcze razem przejdziemy!”

czwartek, 3 kwietnia 2014

Yongguk x Jieun; Himchan x Jieun B.A.P & Secret

Tytuł:”Nieposłuszne łzy.”
Bohaterowie: Bang Yong Guk (Yongguk), Kim Him Chan (Himchan), Jung Dae Hyun (Daehyun), Yoo Young Jae (Youngjae), Moon Jong Up (Jongup), Choi Jun Hong (Zelo), Song Ji Eun (Jieun).
Pairing: Yongguk x Jieun, Himchan x Jieun
Gatunek: One shot, Rating – R, Dramat, Romans.
Zespół: B.A.P & Secret



     Biegłem ile sił w nogach przez osiedla. Do szpitala były już zaledwie dwie przecznice. Miałem nadzieję, że zdążę na czas...

     Było ciepłe, letnie popołudnie. Szedłem właśnie do dormu razem z chłopakami z zespołu. Ciągle zastanawiałem się, gdzie jest Himchan. Od rana żaden z nas go nie widział. To trochę podejrzana sprawa, gdyż zawsze informował kiedy gdzieś wychodził.
     Słońce ogrzewało moją skórę, a czarna bokserka i ciemne jeansy dodawały mi bladości. Wiatr muskał moje włosy, czułem spokój. To był jeden z dni, kiedy niczym się nie przejmowałem. Odpływałem myślami coraz bardziej, gdy nagle głos Daehyuna przerwał moje rozważania:
     -Jak tam, hyung? Widzę twoją minę. Czyżbyś miał kogoś na oku, że jesteś taki nieobecny? - Zapytał mnie swoim roześmianym głosem.
     -Dae! - Wrzasnął Youngjae, upominając tym starszego. Spojrzałem na nich i posmutniałem. Nagle wszystko wróciło, niczym mocne uderzenie w twarz. Tak samo to uderzyło w moje serce.
     -J-ja... przepraszam, hyung... To faktycznie za wcześnie na takie pytania... - blondyn okazał skruchę.
     -Nie słuchaj już Guk. Odpłyń znowu, błagam. Nie możesz się tym przejmować. - Rzucił nagle Jongup i walnął Daehyuna ostrzegawczo w plecy.
     I stało się. Powróciłem myślami do każdego miejsca po kolei... Widziałem jej uśmiech, scenę kiedy kupiłem nam jednakowe obrączki, jak zabrałem ją do Tokio, bo zawsze marzyła, by zobaczyć to miasto. Pogodne popołudnie na peryferiach Seoulu... wtedy powiedziałem jej po raz pierwszy, że ją kocham i tylko na niej mi zależy. Leżeliśmy razem na kocu, patrzeliśmy w czyste niebo, po którym co jakiś czas płynęły białe jak śnieg obłoki, niczym statki po spokojnej i niezmąconej wodzie.
     Moje serce ponownie zaczęło krwawić. Wtedy na naszej drodze ujrzeliśmy Ją.... Jieun stała w uliczce, wtulona w czyjeś ramiona. Przyjrzałem się temu obrazkowi dokładniej, po czym doznałem prawdziwego szoku. Osobą, do której się przytulała był Himchan – mój najlepszy przyjaciel, który w tym momencie stał się zdrajcą, wrogiem narodu jaki stanowiła każda komórka mojego ciała. Jak on mógł?... I to jeszcze w ten sposób?! Podbiegłem do niego czym prędzej, przestałem się kontrolować. W tym czasie Jieun pożegnała się i ulotniła.
     -Jak mogłeś?! Jesteś najgorszą ścierą Chan! - Krzyczałem, a ten praktycznie nie reagował. Powoli zaczynał odchodzić.
     -Ona cię nie kocha. - Powiedział spokojnym głosem. - Daj sobie spokój. - Szturchnąłem go w bark. - Nie zbliżaj się do niej, bo teraz jest ze mną, rozumiesz? - Odparł na moją zaczepkę. Szybkim ruchem obróciłem go do siebie.
     -Jeszcze zobaczymy! - Wrzasnąłem na niego z agresją w głosie.
     -Spasuj i odejdź. - Powiedział tym samym spokojnym tonem.
     -Nigdy! Jak mogłeś zrobić mi takie świństwo?! - Powtórzyłem się, a ten jedynie lekko podniósł głos, stał się bardziej poważny.
     -Ona cię nie kocha. Niech to do ciebie w końcu dotrze. Jesteś dla niej nikim. Nawet nie spojrzała na ciebie, stałeś się powietrzem. - Po tych słowach uderzyłem go z pięści w twarz.
     -Jeszcze słowo, a cię pokieraszuję! - Skontrowałem, po czym złapali mnie Zelo i Daehyun. Zaczęli mnie odciągać, a Himchana trzymał Jongup z Jae. W jednej chwili zaczęto mnie ciągnąć do dormu, a Chan zniknął tak szybko, jak wyrósł przed nami w tej alejce. Po Jieun także nie było śladu.
     Po powrocie od razu się położyłem. Wtedy łzy mimowolnie poleciały strużkami po moich policzkach. Wpatrywałem się w sufit przez kilka godzin. Po tym czasie wyczerpałem limit nieposłusznych łez i zasnąłem jak dziecko.
     Rano obudził mnie Junhong, który bardzo chciał zabrać mnie do skateparku. Byłem pewny, że to był jego plan, by odciągnąć mnie od złych myśli, ale to nie wystarczyło. Nieumiejętnie pojeździłem z nim, a potem znowu wróciłem do wspomnień. Zabawniej byłoby w piekle, naprawdę... Jestem zmęczony krzykami w mojej głowie, udawaniem, że wszystko jest w porządku. Mam dość samotności, rozpamiętywania, tego całego obłędu. Mam dość błędnego koła moich myśli, dość tęsknoty, wewnętrznej pustki, zmartwień... Chciałbym móc cofnąć czas... wrócić do tamtych szczęśliwych dni.
     -Gukkie... Późno już. Chodźmy do domu, bo Youngjae obiecał dziś gotować obiad. Będzie zły, jeśli przyjdziemy po czasie na zimny posiłek. - Wypalił półgłosem młodszy. Automatycznie wróciłem do rzeczywistości.
     -Uhm! Już idziemy, dongsaeng. - Odparłem, łapiąc za deskorolkę.
     -Znów byłeś nieobecny, hyung... Martwię się o ciebie. - Wyszeptał Zelo, gdyż nie był pewien, czy w ogóle powinien się odzywać.
     -Przepraszam... Po prostu to w dalszym ciągu jest bardzo trudne. Niby czuję, jak kroczę na przód stałym tempem, a jednak to wszystko się cofa. - Wydusiłem z siebie i uśmiechnąłem, by przestał się martwić.
     W dormie jak zwykle panował harmider. Jongup biegał po domu z liścikami miłosnymi, które Dae pisał do swojej noony i czytał je na głos. Dzieci znalazły sobie zabawę. Zelo jak zwykle rzucił swoją deskorolkę w przedpokoju, a Youngjae wywrócił się na niej, jak wychodził z kuchni, aby skarcić resztę za hałas.
     -Jun! Mówiłem ci coś na temat porządku w dormie! - Ryknął na maknae, wymachując przy tym rękami.
     -Oh, hyung... - odparł cicho, mając lekki strach w oczach, ale nie ukrywając tego, iż bardzo chciał się roześmiać.
     -Zelo... - wypalił z gniewem.
     -No już! - Krzyknął młodszy. - Nie zabijaj mnie wzrokiem! - Dodał po chwili, teatralnie łapiąc się za serce.
     Obserwowałem takie przypadki każdego dnia. To po prostu kolejny, zwyczajny dzień w dormie B.A.P.
     Kiedy wszyscy już się uspokoili, zasiedliśmy do wspólnego obiadu, ale także i tu nie brakło głupawych odzywek, czy wojny na jedzenie w wykonaniu maknae line – Zelo i Jongupa. Youngjae był bardzo zirytowany ich zachowaniem.
     -Nosz spokój dzieciaki! - Podniosłem głos. Momentalnie nastała cisza, błoga cisza, której tak bardzo potrzebowałem.
     -Gdzie jest Himchan? - Spytał nagle Daehyun. - Ktoś go w ogóle widział? - Znów wpatrywałem się w przestrzeń. Brak odpowiedzi na to pytanie, samo w sobie było odpowiedzią. Zrobiło się nieco niezręcznie. W tym momencie do domu wszedł Himchan, który przechodząc obok kuchni jedynie machnął ręką i pokierował się schodami do swojego pokoju.
     -O wilku mowa. - Odezwał się Hyun.
     -Uhmm... - murknął Jae, próbując przełknąć jedzenie.
     -Ja już więcej nie zjem. Straciłem apetyt całkowicie... dziękuję. - Wstałem szybko i udałem się do siebie.
     W pokoju panował pedancki porządek, jak to na mnie przystało. Okna zdobiły witraże zrobione przez moją siostrę, na ścianie wisiały kostki gitarowe od brata, które mi o nim przypominały. Na biurku laptop, pełno płyt i tekstów piosenek, które tworzyłem nocami, a na szafce przy lampce nocnej stały dwa zdjęcia – jedno całego zespołu, a drugie... tak drugie zdjęcie było z nią. Jedno z pierwszych zdjęć po showcase. Nie miałem już siły, nawet zieleń w moim pokoju nie uspokajała. Położyłem się na łóżku. Odpłynąłem do krainy Morfeusza momentalnie.
     Następnego dnia do mojego pokoju wpadli Up z Hyunem. Z łóżka zostałem ściągnięty za nogę, nie obyło się więc bez bliskiego kontaktu moich czterech liter z twardymi panelami.
     -Utłukę was, jak tylko przestanę odczuwać ból. - Poinformowałem krótko roześmiane towarzystwo.
     -Ale hyuuuuuuung! - Pisnął przeciągle maknae. - Mieliśmy dziś jechać do centrum... - posmutniał nagle I zrobił oczy słodkiego szczeniaka, który wyczekuje na ostatni kawałek mięsa z talerza właściciela.
     -Aishh... Zapomniałem. - Złapałem się za głowę, wstając z podłogi.
     -Hyung, ubieraj się, no... Potrzebuję nowych butów. - Wtrącił Dae.
     -Cholera, masz masę butów. - Rzekłem zniesmaczony.
     -Masę masę masę... One się z czasem psują I nudzą, hyung. - Odparł ze skruszoną miną.
     -Dobra, już wstaję... - powiedziałem z politowaniem I zrezygnowany. - Jak zwykle zostanę wykorzystany do roli szofera. - Burknąłem pod nosem.
     -Bo ty jako jedyny masz prawo jazdy. - Wypalił Zelo ze złowieszczym uśmieszkiem.
     -Dajcie mi się ubrać. Za dziesięć minut będę na dole. - Rzuciłem, idąc w stronę łazienki.
Przemyłem twarz, tego mi było trzeba. Całą noc miałem koszmary. Czułem się jak wrak człowieka. Tęsknota zabijała mnie coraz bardziej, wyżerała od środka jak zabójcza trucizna. Długa I bolesna śmierć jest okropna, szczególnie kiedy umiera twój wewnętrzny człowiek, a ciało dalej egzystuje. Dusza wije się w agonii, zadając ci ogromne rany, po których zostają wielkie I głębokie blizny. Jedna z chwil, kiedy człowiek pokazuje jak kruchą jest istotą, I jak łatwo zabić jego radość, ducha, nadzieję... Byłem w martwym punkcie, zastanawiałem się, czy ja aby na pewno ciągle mam serce...
     Pojechaliśmy do centrum handlowego, niedaleko wytwórni SM. Zaparkowałem samochód na samym dole na parkingu podziemnym.
     Zakupy w stylu królików? Bieganie ze sklepu do sklepu, po kilka razy ta sama trasa,słuchanie marudzenia Daehyuna, że nie podobają mu się buty, bo na pięcie jest niebieski pasek, bo to sznurówki są za cienkie, bo język za bardzo odstaje. Zelo jeżdżący pomiędzy klientami galerii na desce, Youngjae, który zachwyca się dostawą nowych składników do potraw włoskich I Up, przymierzający każde spodnie z niskim krokiem I każdą szeroką bluzę. Komiczny widok, szczególnie kiedy zauważą nas fani. Ośmieszanie poziom B.A.P. To jak jakiś rytuał – zakupy, posiłki, rozrywki w domu, zachowanie członków zespołu. Każdy z nas był inny, a jednak czuliśmy się jak prawdziwa rodzina. Chociaż na moment oderwałem się od tego smutnego świata, w którym przyszło mi egzystować po rozstaniu z Ji. Pełnego nostalgii, żalu I ciemności, która ogarniała zmysły.
     Po kilku godzinach przymiarek, marudzenia I zakupów, udaliśmy się do auta. Na parkingu mijaliśmy znajomy samochód – należało do Jieun, a w środku siedziała ona wraz z Chanem, znowu się obejmowali, a kiedy Chan nas zobaczył I dostrzegł moje mordercze spojrzenie, pocałował ją w policzek, a ta delikatnie się uśmiechnęła. Poczułem ucisk w klatce piersiowej, podszedłem szybkim krokiem I rozgniewany uderzyłem w maskę samochodu. Krzyczałem na całe gardło, byłem zły, że muszę to oglądać. Kochałem ją, a Chan był dla mnie jak brat. Oboje cieszyli się moim cierpieniem. Wtedy szybko złapał mnie Jun, szarpnął mocno za rękę.
     -Chodź! Nie reaguj na to, hyung! - Krzyknął, ciągnąc mnie do auta..
     -Zabiję go! - Wrzeszczałem, wyrywając się tak, że Daehyun I Jae musieli pomóc mnie trzymać. Himchan siedział jak zaczarowany, obserwując sytuację. Ona jeszcze bardziej się w niego wtuliła, kiedy mnie zobaczyła. Nie wytrzymam tego.
     -Wracamy do domu, hyung! Nie warto! - Próbował ratować sytuację Youngjae. Cóż, po długim czasie przekonywania mnie, w końcu usiadłem za kółkiem I odjechaliśmy do domu. Przy wyjeździe jedynie zmierzyłem swojego byłego przyjaciela.
     Kolejne kilka dni spędziłem w swoim pokoju, wychodząc jedynie do kuchni, czy łazienki. Nie miałem siły egzystować w tym świecie, kiedy w każdej chwili mogłem minąć ją na ulicy I poczuć to lodowate spojrzenie, albo I nawet nie otrzymać tego zaszczytu. Nie mogłem dalej dopuścić do siebie myśli, że Him stał się moim wrogiem... że był z miłością mojego życia, z jego jedynym prawdziwym sensem.... Ludzi coraz więcej, a człowieka coraz mniej... Pytałem się w ciszy: Masz jedno życie Guk, po co marnować je na bycie nieszczęśliwym? Jednak nawet na to nie umiałem sobie odpowiedzieć. Chyba muszę zdać sobie sprawę z tego, że przeszłość już była I nie istnieje dalej. I wciąż jestem sam... sam w tłumie ludzi. Chodzę po pokoju I nic nie robię, pałętam się I tęsknię. Zapaliłem świeczkę, po czym położyłem ją na biurku I usiadłem przy nim. Wszystkie teksty piosenek były porozrzucane po pokoju, a zdjęcie z Ji zostało rozbite o ścianę. Całe dłonie miałem zakrwawione, bo w przypływie emocji biłem pięściami to w ścianę, to w lustro, które zniszczyłem. Nie chcę już niczego pamiętać... Leżałem oparty głową o ręce, wpatrywałem się w płomień, który tańczył przy delikatnym wietrze, który wlatywał przez uchylone okno. Z dnia na dzień jest coraz gorzej... Proszę, uwolnij mnie od tego bólu... ktoś... ktokolwiek.
     Byłem na polanie na peryferiach miasta. Słońce prażyło jak tego pamiętnego dnia. W pewnym momencie ktoś szturchnął mnie w ramię. Obróciłem się I ujrzałem Ji, która stała z twarzą bez wyrazu, jej oczy były ciemne, na palcu miała obrączkę.
     -Czy ty jesteś bardzo odważny? - Zapytała beznamiętnie.
     -Średnio. - Odparłem nieco zmartwiony.
     -A co zrobiłeś najodważniejszego w swoim życiu? - Zapytała znowu, przekrzywiając lekko głowę.
     -Wstałem dziś rano. - Wypaliłem z żalem. - Oddałbym wszystko, aby chociaż przez chwilę potrzymać cię w ramionach, Ji... - dodałem po chwili łamiącym się głosem.
     -Nie stara się ratować czegoś, co cię niszczy. - Wyszeptała I zaczęła się oddalać.
     -To ty nauczyłaś mnie co znaczy za kimś tęsknić... - powiedziałem cicho pod nosem, obserwując ją w dalszym ciągu.
     -Tęsknisz? - Zatrzymała się na chwilę.
     -Tylko, gdy oddycham. - Powiedziałem pewniej, ale ciągle z bólem, który rozrywał mnie od środka.
     -Cierpisz przy mnie. - Wyszeptała znowu.
     -Cierpię bez ciebie. - Skontrowałem, spoglądając na obrączkę. - Ciągle ją masz... - dodałem półszeptem.
     -Drwi z blizn, kto nigdy nie doświadczył ran, oppa... - znowu zaczęła się oddalać, tym razem szybciej. - Czasami coś w nas umiera I nie chce zmartwychwstać. Przykra prawda.... - szeptała ciągle. - Gdybym wiedziała... to bym w to nie szła.... - urwała I zniknęła. Nagle zrobiło się ciemno, na niebo naszły chmury, zerwał się silny wiatr. Dookoła słychać było szepty:
     -Spójrz na świat z moich oczu, będziesz chciał je zamknąć... - Po tym zapadła cisza, miałem wrażenie, jakby ktoś mocno uderzył mnie w tył głowy. Usłyszałem przeciągliwy świst, potem jakbym tracił słuch, dźwięk stał się coraz bardziej przytłumiony, aż osunąłem się na ziemię.
     -Skąd tyle smutku w jednej osobie? - Dobiegł mnie głos zza pleców. Uniosłem się gwałtownie.
     -Co?! - Krzyknąłem przestraszony.
     -Pytałem skąd w tobie tyle smutku... jaki człowiek jest zdolny wylać tyle łez. - Powiedział Zelo, wskazując na biurko. Zdałem sobie wtedy sprawę, że śniłem.
     -Nie mam ochoty wstawać... nie mam ochoty jeść... nie mam ochoty rozmawiać. - zatrzymałem się na chwilę, biorąc głęboki oddech. - Nie mam siły, by żyć... Siły, ani ochoty. I tak codziennie... - wyszeptałem. - Sposób na przetrwanie-milczenie. Sposób na życie-przetrwanie. Sposób na milczenie-śmierć. Zacząłem się więc zastanawiać nad śmiercią. Kiedyś bardzo się jej bałem... Zelo... Jieun jest czymś więcej, niż wszystkim. Bez niej już nawet śmierć mnie nie przeraża I to jest straszne już samo w sobie. Jestem statkiem. Statkiem żeglującym po pustym, ciemnym morzu. - Zacząłem wodzić wzrokiem po zakrwawionej ścianie.
     -Hyung... słuchaj... Dostałem właśnie telefon od Youngjae. - Powiedział zdenerwowany.
     -I co w związku z tym? - Zapytałem, dalej nie kontaktując.
     -Zadzwoń do niego, to nie informacja do przekazywanie przez osoby trzecie. - Odparł, po czym opuścił pokój. Kiedy usłyszałem głos dongsaenga zamarłem.
     -Guk, musisz przyjechać do szpitala. Jieun będzie miała operację, jest duże ryzyko, że tego nie przeżyje. Musisz tu być! Ona umiera... Ona umiera Guk. - Wypalił przez telefon zdenerwowany. Rzuciłem komórkę w stronę łóżka I wyleciałem przed budynek do samochodu. Ustrojstwo nie chciało odpalić, więc wysiadłem I wybrałem pieszą drogę na skróty. Biegłem ile sił w nogach przez osiedla. Do szpitala były już zaledwie dwie przecznice. Miałem nadzieję, że zdążę na czas...
Na miejscu już prawie dobiegłem do sali operacyjnej, kiedy zatrzymał mnie Himchan. Otworzył moją dłoń I położył na niej obrączkę.
     -Ona nie przestała cię kochać... - wyszeptał, patrząc mi prosto w oczy. - Po prostu chciała żebyś ją znienawidził, bo wiedziała, że niedługo umrze. Chciała żebyś przestał ją kochać, byś tak nie cierpiał. - Powiedział I puścił moją rękę. Odwróciłem głowę, po policzkach popłynęły mi łzy. Wleciałem na korytarz przy sali, ona już tam leżała, operowali ją. Nie mogłem już nic zrobić, czułem się bezsilnie jak nigdy. Emocje rozsadzały mój umysł, nogi uginały się pode mną. Daehyun I Youngjae mnie łapali, nie wiedziałem co się dzieje. Wtedy lekarz wyszedł do nas I poinformował, że nic więcej nie mogli poradzić, że jej stan był krytyczny, że za późno wykryli raka. Upadłem na ziemię.
     -Właśnie straciłem moje “szczęście”... - wyszeptałem.

     Wszystko się zatrzymało, mój umysł się zatrzymał. Może to świat się kończył? A przynajmniej mój świat. Są dni, kiedy z trudem wstaję z łóżka, ale próbuję się pozbierać, bo poświęcenie jest miarą każdej miłości. Nie da się przecież uciec przed tym, co przeżywasz. Czasami spotykasz kogoś... kogo obdarzasz całą miłością, jaką możesz dać. I jeśli stracisz tego kogoś, uważasz, że wszystko inne też przestało istnieć.

     Była piękna pamiętam, miała spokój na rękach I serce mi pęka, gdy myślę, że jej nie ma. Myślę, że blizny są jak rany odniesione w walce – na swój sposób piękne. Pokazują przez co przeszedłeś, I jak silny dzięki temu się stałeś. Miłość bolała zawsze, a ja mam w sobie jeszcze dużo bólu. Masz jedno życie Guk, po co je marnować na bycie nieszczęśliwym? I wiesz co? Uśmiechnij się, bo jesteś pięknym człowiekiem.