piątek, 25 kwietnia 2014

Call of the Moon - Rozdział V

Rozdział V – Cześć, jestem Yoru.

I nawet postawienie na prawdziwe ja boli. Stawiając na przyszłość trzeba kroczyć dumnie przed siebie. Chcąc zapomnieć o przeszłości, musimy przestać pamiętać to, kim kiedyś byliśmy.”
~ Kana-chan.

     Podczas nocnych łowów znowu wracałam do wspomnień. Nie miałam już siły na tą falę zdarzeń, owianych mgła, które uderzały mój umysł. Dobrze, że tym razem Han ich nie widział. Z czasem pojedyncze zdarzenia stawały się wyraźniejsze, fragmenty pokazywały historię moich białych włosów, ale nie była ona jasna. Było także jakieś dziecko, ale to nie byłam ja... z pewnością nie. Widziałam w tym także Krisa... co było jeszcze dziwniejszą rzeczą, mimo że wychowywałam się z nim od małego dzieciaka. Cóż poradzić, nic nie było teraz pewne. Moje wspomnienia są strzępkami ciemnej masy, która oplata mój umysł.
     -Yokka, musimy się śpieszyć, bo niedługo wstaje słońce. - Luhan wybudził mnie z transu.
     -Nie... tylko nie to... - burknęłam. - To znaczy tak! Już idziemy! - Krzyknęłam nagle, jakby chcąc się z czegoś wybronić, ale nie wiedziałam dokładnie z czego.
     -Dobrze się czujesz, didi? - Spytał, unosząc lekko prawą brew.
     -Od dziś... - zawahałam się -... mów na mnie Yoru. - Skontrowałam jakby odruchowo. Lu zmarszczył czoło I lekko przechylił głowę.
     -Yoru? - Spytał, by upewnić się,czy wiem co mówię.
     -Tak, Yoru... To bardziej odpowiednie imię dla mnie... w końcu jestem dzieckiem nocy... - dodałam po chwili.
     -Ładnie brzmi. - Odparł, łapiąc mnie za rękę. - A teraz chodźmy. - Uśmiechnął się. - Yoru. - Czym prędzej udałam się za nim.
Po powrocie z lasu padłam na łóżko. Zasnęłam w ciągu kilku minut, co dla wilka było faktem niesłychanym.

     -Nie podoba mi się ten świat... - szepnęłam spoglądając w lustro. Widziałam siebie w długich, białych włosach, cerze jeszcze bledszej, niż miałam I o złotych oczach, bardzo nienaturalnych, nieludzkich, ze spojrzeniem, które przeszywało niepokojem, spoglądało w głąb człowieka na wylot. Skąd to wiem? Patrząc w lustro, mogłam zajrzeć w głąb siebie... w miejsca, o których nie miałam pojęcia. Przeszłość stopniowo zaczęła się odsłaniać. Jezioro... widziałam jezioro z przejrzystą wodą, od tafli odbijał się blask bladego księżyca. Czasami miłość oznacza, że trzeba odejść... ale nie w tym wypadku. Nie czułam miłości, bo nie było jej w tym miejscu. Dziecko w wodzie, trzymane przez kobietę I mężczyznę, pełnia, białe włosy I nagle mgła osłoniła wszystko. Znowu stałam przed lustrem. I czego teraz chcę? Całego życia w godzinę?
     -Nie podoba mi się ten świat... - szepnęłam ponownie, a wszystko zniknęło w mgnieniu oka.

     Poranek. Słońce świeciło bardzo mocno. Luhan właśnie parzył herbatę w kuchni, a ja z kompletnym rozgardiaszem własnej osoby ruszyłam na stołek przy blacie. Usiadłam niechlujnie I położyłam się przed talerzem z kanapkami.
     -Chciało ci się tak wcześnie? - Spytałam półprzytomna.
     -Zawsze wstaję o tej porze. Przyzwyczajenie, Yoru-di. - Powiedział radośnie.
     -Przeklinam swoją bezsilność... - wyszeptałam, wpatrując się w zegar na lodówce.
     -Coś się stało? - Spytał zmartwiony, opierając się o blat I spoglądając na mnie.
     -Śniłam... Mam wrażenie, że w snach wracają moje wspomnienia albo coś ważnego, o czym wiem, ale tego nie pamiętam... Tak jakby ktoś wyrzucił wszytko co miałam w głowie I rozbił na kawałki. Teraz te kawałki wracają do mojego umysłu I układają się jak puzzle na pustym blacie... - zaczęłam wywód.
     -Wszystko jest możliwe. - Podał mi herbatę.
     -I czasami jest mi bardzo zimno I bardzo smutno I nie ma nikogo, kto chciałby zmienić moje łzy na uśmiech... - westchnęłam I widząc, że Lu już chce się odezwać, dodałam – ale to nic. Marzymy o tym, czego nie mamy. - Starszy spojrzał na mnie zdziwiony.
     -Zadziwiasz mnie dziś Yok... - wziął głęboki wdech. - Yoru. - Poprawił się szybko I wrócił do gotowania. Spojrzałam na niego nieco rozbawiona. Umiał zmienić mój nastrój diametralnie w ciągu jednej chwili I to mnie do niego ciągnęło. Wiedział co powiedzieć aż za dobrze.
     -A ty czemu jesteś samotny? - Zapytałam, gapiąc się na niego ordynarnie.
     -Prawda jest taka, że czasami tak bardzo mi kogoś brakuje, że ledwo mogę to znieść, ale... teraz już nie jestem samotny. Z ciebie nigdy nie zrezygnuję. - Rzekł, ciągle sprawdzając moją reakcję.
     -Dlaczego wcześniej nic nie powiedziałeś? - Zdziwiłam się.
     -Bo nikt nie pytał. - Parsknął śmiechem, obrócił się I rozczochrał mi włosy.
     -Doigrasz się gege.... - burknęłam.
     -Nie tak szybko. - Zaśmiał się ponownie, puszczając mi oczko.
I znów trudno uwierzyć, że marzenia się spełniają... To właśnie przemknęło mi przez myśl. Nigdy tego nie zapomnę.




“I obiecaj mi proszę, że nigdy nie zapomnimy kim dla siebie jesteśmy, ile razem przeżyliśmy I ile jeszcze razem przejdziemy!”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz