sobota, 13 września 2014

Soohyun Kim & Panna Macabre

Tytuł:”Born to fly...”
Bohaterowie: Kim Soohyun & Panna Macabre
Pairing: brak
Gatunek: One shot, Rating – R, Dramat, Przypowieść, Short.
Zespół: brak


     Istota naiwna, kiedyś może i nawet niewinna. Pełna nadziei i marzeń, zdolna do wielu wyrzeczeń i cierpienia. Taki byłem, taki w dalszym ciągu jestem.
     Urodziłem się, by latać. Pamiętam kiedy mi o tym powiedziano i jedynie potwierdzono sens mego istnienia. Latanie... gdziekolwiek poniosą cię białe skrzydła, ponad puchem chmur, w promieniach słońca, w lekkim podmuchu wiatru... Piękne czasy, kiedy żyło się beztrosko i bez jakiegokolwiek zmartwienia o drugiego człowieka. Bez szczególnych uczuć, bez człowieczeństwa, bo wiecie... ja nie urodziłem się człowiekiem. Jestem Aniołem, jestem białym duchem, jestem wiatrem, jestem blaskiem, jestem twoim oddechem, jestem miłością, jestem śmiercią, jestem wszystkim, jestem niczym. Możesz nie zgadzać się z moją historią, jednak chciałbym opowiedzieć ci, co takiego przeżyłem. Fizyczny ból to nic, w porównaniu z tym, co może dziać się w ludzkiej głowie. Bo jeśli pamiętacie... był sobie kiedyś Lew, który był dla mnie wszystkim, wtedy też wróciłem... Teraz także się tak zadziało, jednak coraz bardziej zaczynam wierzyć, że jestem już za stary, w końcu parę setek lat samo mówi za siebie... Niegdyś mogłem zrobić wszystko... Pewnego dnia, kiedy niebo zaczęło pękać od przesytu zła, próbowaliśmy uciec jak najdalej...
     Kiedy podłoże niebios się zapadło, przyszło mi wylądować na ziemi. Bardzo chciałem wrócić i żyć jak dawniej, jednak nie pozwolono mi. Powiedziano, że nie starałem się tak jak powinienem i zasłużyłem sobie na taki los. Od tego dnia ci z góry zaczęli nazywać mnie Upadłym Aniołem. Długi czas nie mogłem przyzwyczaić się do nowego imienia i prawie zerowego kontaktu z moją przeszłością, jednak musiałem w końcu to zaakceptować, bo przecież... odebrano mi skrzydła. Błąkałem się samotnie, skradziono mi kolejną rzecz, a mianowicie wyrwano moje serce prosto z piersi i porzucono, by Przeklęci zrobili ze mną co chcieli. Do tego także doszło, bez skrzydeł i serca nie miałem jak się bronić.
     Nawet ludzie wykluczyli jego człowieczeństwo, patrząc jak się zmienia. Stara polana stała się jego domem. Leżał tam całymi dniami i nocami, jego skóra taka blada, jakby krew nie płynęła w jego żyłach, jego skóra taka zimna, a oczy pociemniały, niczym niebo w dzień porzucenia. Nazywano go kreaturą... Upadłym z nieba. Przez jakiś czas Lew zwrócił mu trochę życia, nawet skrzydła wrociły na swoje miejsce, jednak nie trwało to długo. Nie czuł już kompletnie nic, czy to miłości, potrzeby kochania, zimna, ciepła, bólu. Został Przeklętym.
     I przyszła któregoś dnia, kiedy słońce przysłoniły chmury. Panna w płaszczu, twarz okryta cieniem.
     -”Uciekaj... nie patrz za siebie.... uciekaj.” - rzekła tyle i stała tak kilka dni, cieniem spod kaptura, skierowanym na niego. I stała tak kilka dni, kołysząc się w rytm wiatru, odganiając promienie słoneczne. I stała tak kilka dni, a w jego głowie echem odbijał się jej skrzeczący głos. - „Jestem Macabre... Jestem Śmiercią... Jestem Wszystkim... Tak jak ty jestem niczym....” - I stała tak kilka dni, oddychając ciężko, świecąc żółtymi ślepiami, które ukazała po czasie. I stała tak nad nim kilka dni...
     Po kilku kolejnych dniach nic się nie zmieniło, ona dalej tam była. Patrzyłem bez wyrazu w niebo, wszystko straciło sens, nie miałem siły się ruszyć, czułem że odpływam. Czekała na mnie druga strona rzeki... usłyszałem na koniec jedynie powtarzający się, denerwujący głos Macabre: „Jestem TOBĄ.”.
    Wtedy to się stało... pojawił się dziwny cień, niczym nocna mara. Delikatnie musnęła moją martwą skórę. Przeszedł mnie dreszcz. Jakby to był jakiś znak, albo po prostu moje przekleństwo. To był czas, kiedy znowu stanąłem w miejscu, na które spadłem. I wszystko zaczęło się od nowa. Przeznaczone mi było znowu pałętać się w samotności, może odnaleźć serce... A przecież... zostałem stworzony do latania...


   



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz