Tytuł:”Born to fly...”
Bohaterowie: Kim Soohyun & Panna
Macabre
Pairing: brak
Gatunek: One shot, Rating – R,
Dramat, Przypowieść, Short.
Zespół: brak
Istota naiwna, kiedyś może i nawet
niewinna. Pełna nadziei i marzeń, zdolna do wielu wyrzeczeń i
cierpienia. Taki byłem, taki w dalszym ciągu jestem.
Urodziłem się, by latać. Pamiętam
kiedy mi o tym powiedziano i jedynie potwierdzono sens mego
istnienia. Latanie... gdziekolwiek poniosą cię białe skrzydła,
ponad puchem chmur, w promieniach słońca, w lekkim podmuchu
wiatru... Piękne czasy, kiedy żyło się beztrosko i bez
jakiegokolwiek zmartwienia o drugiego człowieka. Bez szczególnych
uczuć, bez człowieczeństwa, bo wiecie... ja nie urodziłem się
człowiekiem. Jestem Aniołem, jestem białym duchem, jestem wiatrem,
jestem blaskiem, jestem twoim oddechem, jestem miłością, jestem
śmiercią, jestem wszystkim, jestem niczym. Możesz nie zgadzać się
z moją historią, jednak chciałbym opowiedzieć ci, co takiego
przeżyłem. Fizyczny ból to nic, w porównaniu z tym, co może
dziać się w ludzkiej głowie. Bo jeśli pamiętacie... był sobie
kiedyś
Lew,
który był dla mnie wszystkim, wtedy też wróciłem... Teraz także
się tak zadziało, jednak coraz bardziej zaczynam wierzyć, że
jestem już za stary, w końcu parę setek lat samo mówi za
siebie... Niegdyś mogłem zrobić wszystko... Pewnego dnia, kiedy
niebo zaczęło pękać od przesytu zła, próbowaliśmy
uciec jak najdalej...
Kiedy podłoże niebios się zapadło,
przyszło mi wylądować na ziemi. Bardzo chciałem wrócić i żyć
jak dawniej, jednak nie pozwolono mi. Powiedziano, że nie starałem
się tak jak powinienem i zasłużyłem sobie na taki los. Od tego
dnia ci z góry zaczęli nazywać mnie Upadłym Aniołem. Długi czas
nie mogłem przyzwyczaić się do nowego imienia i prawie zerowego
kontaktu z moją przeszłością, jednak musiałem w końcu to
zaakceptować, bo przecież... odebrano mi skrzydła. Błąkałem się
samotnie, skradziono mi kolejną rzecz, a mianowicie wyrwano
moje serce prosto z piersi i porzucono, by Przeklęci zrobili ze mną
co chcieli. Do tego także doszło, bez skrzydeł i serca nie miałem
jak się bronić.
Nawet ludzie wykluczyli jego
człowieczeństwo, patrząc jak się zmienia. Stara polana stała się
jego domem. Leżał tam całymi dniami i nocami, jego skóra taka blada, jakby krew nie płynęła w jego żyłach, jego skóra taka zimna,
a oczy pociemniały, niczym niebo w dzień porzucenia. Nazywano go
kreaturą... Upadłym z nieba. Przez jakiś czas Lew zwrócił mu
trochę życia, nawet skrzydła wrociły na swoje miejsce, jednak nie
trwało to długo. Nie czuł już kompletnie nic, czy to miłości,
potrzeby kochania, zimna, ciepła, bólu. Został Przeklętym.
I przyszła któregoś dnia, kiedy
słońce przysłoniły chmury. Panna w płaszczu, twarz okryta
cieniem.
-”Uciekaj... nie patrz za siebie....
uciekaj.” - rzekła tyle i stała tak kilka dni, cieniem spod
kaptura, skierowanym na niego. I stała tak kilka dni, kołysząc
się w rytm wiatru, odganiając promienie słoneczne. I stała tak
kilka dni, a w jego głowie echem odbijał się jej skrzeczący głos.
- „Jestem Macabre... Jestem Śmiercią... Jestem Wszystkim... Tak
jak ty jestem niczym....” - I stała tak kilka dni, oddychając
ciężko, świecąc żółtymi ślepiami, które ukazała po czasie.
I stała tak nad nim kilka dni...
Po kilku kolejnych dniach nic się nie zmieniło,
ona dalej tam była. Patrzyłem bez wyrazu w niebo, wszystko straciło
sens, nie miałem siły się ruszyć, czułem że odpływam. Czekała
na mnie druga strona rzeki... usłyszałem na koniec jedynie
powtarzający się, denerwujący głos Macabre: „Jestem TOBĄ.”.
Wtedy to się stało... pojawił się
dziwny cień, niczym nocna mara. Delikatnie musnęła moją martwą
skórę. Przeszedł mnie dreszcz. Jakby to był jakiś znak, albo po
prostu moje przekleństwo. To był czas, kiedy znowu stanąłem w
miejscu, na które spadłem. I wszystko zaczęło się od nowa.
Przeznaczone mi było znowu pałętać się w samotności, może
odnaleźć serce... A przecież... zostałem stworzony do latania...