Rozdział
V – Cześć, jestem Yoru.
“I
nawet postawienie na prawdziwe ja boli. Stawiając na przyszłość
trzeba kroczyć dumnie przed siebie. Chcąc zapomnieć o przeszłości,
musimy przestać pamiętać to, kim kiedyś byliśmy.”
~ Kana-chan.
~ Kana-chan.
Podczas
nocnych łowów znowu wracałam do wspomnień. Nie miałam już siły
na tą falę zdarzeń, owianych mgła, które uderzały mój umysł.
Dobrze, że tym razem Han ich nie widział. Z czasem pojedyncze
zdarzenia stawały się wyraźniejsze, fragmenty pokazywały historię
moich białych włosów, ale nie była ona jasna. Było także jakieś
dziecko, ale to nie byłam ja... z pewnością nie. Widziałam w tym
także Krisa... co było jeszcze dziwniejszą rzeczą, mimo że
wychowywałam się z nim od małego dzieciaka. Cóż poradzić, nic
nie było teraz pewne. Moje wspomnienia są strzępkami ciemnej masy,
która oplata mój umysł.
-Yokka,
musimy się śpieszyć, bo niedługo wstaje słońce. - Luhan
wybudził mnie z transu.
-Nie...
tylko nie to... - burknęłam. - To znaczy tak! Już idziemy! -
Krzyknęłam nagle, jakby chcąc się z czegoś wybronić, ale nie
wiedziałam dokładnie z czego.
-Dobrze
się czujesz, didi? - Spytał, unosząc lekko prawą brew.
-Od
dziś... - zawahałam się -... mów na mnie Yoru. - Skontrowałam
jakby odruchowo. Lu zmarszczył czoło I lekko przechylił głowę.
-Yoru?
- Spytał, by upewnić się,czy wiem co mówię.
-Tak,
Yoru... To bardziej odpowiednie imię dla mnie... w końcu jestem
dzieckiem nocy... - dodałam po chwili.
-Ładnie
brzmi. - Odparł, łapiąc mnie za rękę. - A teraz chodźmy. -
Uśmiechnął się. - Yoru. - Czym prędzej udałam się za nim.
Po
powrocie z lasu padłam na łóżko. Zasnęłam w ciągu kilku
minut, co dla wilka było faktem niesłychanym.
-Nie
podoba mi się ten świat... - szepnęłam spoglądając w lustro.
Widziałam siebie w długich, białych włosach, cerze jeszcze
bledszej, niż miałam I o złotych oczach, bardzo nienaturalnych,
nieludzkich, ze spojrzeniem, które przeszywało niepokojem,
spoglądało w głąb człowieka na wylot. Skąd to wiem? Patrząc w
lustro, mogłam zajrzeć w głąb siebie... w miejsca, o których nie
miałam pojęcia. Przeszłość stopniowo zaczęła się odsłaniać.
Jezioro... widziałam jezioro z przejrzystą wodą, od tafli odbijał
się blask bladego księżyca. Czasami miłość oznacza, że trzeba
odejść... ale nie w tym wypadku. Nie czułam miłości, bo nie było
jej w tym miejscu. Dziecko w wodzie, trzymane przez kobietę I
mężczyznę, pełnia, białe włosy I nagle mgła osłoniła
wszystko. Znowu stałam przed lustrem. I czego teraz chcę? Całego
życia w godzinę?
-Nie
podoba mi się ten świat... - szepnęłam ponownie, a wszystko
zniknęło w mgnieniu oka.
Poranek.
Słońce świeciło bardzo mocno. Luhan właśnie parzył herbatę w
kuchni, a ja z kompletnym rozgardiaszem własnej osoby ruszyłam na
stołek przy blacie. Usiadłam niechlujnie I położyłam się przed
talerzem z kanapkami.
-Chciało
ci się tak wcześnie? - Spytałam półprzytomna.
-Zawsze
wstaję o tej porze. Przyzwyczajenie, Yoru-di. - Powiedział
radośnie.
-Przeklinam
swoją bezsilność... - wyszeptałam, wpatrując się w zegar na
lodówce.
-Coś
się stało? - Spytał zmartwiony, opierając się o blat I
spoglądając na mnie.
-Śniłam...
Mam wrażenie, że w snach wracają moje wspomnienia albo coś
ważnego, o czym wiem, ale tego nie pamiętam... Tak jakby ktoś
wyrzucił wszytko co miałam w głowie I rozbił na kawałki. Teraz
te kawałki wracają do mojego umysłu I układają się jak puzzle
na pustym blacie... - zaczęłam wywód.
-Wszystko
jest możliwe. - Podał mi herbatę.
-I
czasami jest mi bardzo zimno I bardzo smutno I nie ma nikogo, kto
chciałby zmienić moje łzy na uśmiech... - westchnęłam I widząc,
że Lu już chce się odezwać, dodałam – ale to nic. Marzymy o
tym, czego nie mamy. - Starszy spojrzał na mnie zdziwiony.
-Zadziwiasz
mnie dziś Yok... - wziął głęboki wdech. - Yoru. - Poprawił się
szybko I wrócił do gotowania. Spojrzałam na niego nieco
rozbawiona. Umiał zmienić mój nastrój diametralnie w ciągu
jednej chwili I to mnie do niego ciągnęło. Wiedział co powiedzieć
aż za dobrze.
-A
ty czemu jesteś samotny? - Zapytałam, gapiąc się na niego
ordynarnie.
-Prawda
jest taka, że czasami tak bardzo mi kogoś brakuje, że ledwo mogę
to znieść, ale... teraz już nie jestem samotny. Z ciebie nigdy nie
zrezygnuję. - Rzekł, ciągle sprawdzając moją reakcję.
-Dlaczego
wcześniej nic nie powiedziałeś? - Zdziwiłam się.
-Bo
nikt nie pytał. - Parsknął śmiechem, obrócił się I rozczochrał
mi włosy.
-Doigrasz
się gege.... - burknęłam.
-Nie
tak szybko. - Zaśmiał się ponownie, puszczając mi oczko.
I
znów trudno uwierzyć, że marzenia się spełniają... To właśnie
przemknęło mi przez myśl. Nigdy tego nie zapomnę.
“I
obiecaj mi proszę, że nigdy nie zapomnimy kim dla siebie jesteśmy,
ile razem przeżyliśmy I ile jeszcze razem przejdziemy!”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz